Dobrochna Kołoczek
Działo się to w czasach, gdy elektrycerze pordzewieli, Automateusz na dobre pozbył się Wucha, a wszystkie królewny powychodziły za wypolerowanych, błyszczących i błyskotliwych książąt, względnie za bladawców. W pewnym domu, być może zbytnio przypominającym stare pałace, zbudowanym ze sztucznego kryształu, zamieszkał stary robot Krystaliusz. Samotne i smutne było życie Krystaliusza. Jedyną jego rozrywką była gra w szachy ze swym równie sędziwym komputerem oraz rozstrzyganie najróżniejszych zawiłości matematycznych. Dnia pewnego, myśląc właśnie nad problemem, czy zamieszkiwany przez niego wszechświat jest wszechświatem jedynym, odkrył fakt zdumiewający: otóż mieszkał w książce. Nie umiał co prawda ustalić jej autora oraz tytułu, ale obliczenia jego wskazywały na to jasno.
– Do stu kwadrylionów mgławic gwiezdnych! – zaklął. – Książka! Cóż można znaleźć bardziej staroświeckiego, bladawczego wręcz od książki? I ja w niej mieszkam? Do kroćset!
Nic jednak nie pomógł żal jego szczery, ponieważ z książki, której bohaterem się jest, uciec się nie da, jak głoszą matematyczne twierdzenia. Nieszczęsny Krystaliusz pogodzić się musiał z bolesną prawdą. Wrócił po trochu do dawnego życia, ale „po trochu” znaczy, że kwestia autora, tytułu oraz fabuły tomu, w którym żył, opanowała jego umysł i nie chciała dać mu choć krzty spokoju.
Krystaliusz spakował więc stary komputer, z którym zwykł grywać w szachy, kilka niezbędnych przyrządów do napraw, oliwienia zawiasów czy higieny procesorów i wyruszył w drogę, by znaleźć odpowiedź na pytanie zawiłe.
Godzinę świetlną drogi od domu Krystaliusza żył pewien jeszcze bardziej posunięty w latach od naszego bohatera wielowied. Zwał się on Cyberin Mądry. Do niego też skierował się po radę Krystaliusz. Zdumiał się Cyberin na widok gościa, bowiem od dawna nikt go nie odwiedzał.
– Witaj, przybyszu – odezwał się wielowied.
– Czyżby to Pan był wielkim Cyberinem Mądrym? – spytał Krystaliusz, przywitawszy się.
– Owszem, to ja. Czemu odwiedzasz moje skromne progi?
Wtedy stary robot wytłumaczył wielowiedowi, co odkrył i co jeszcze chce wiedzieć.
– Też odnosiłem często wrażenie – odezwał się Cyberin – że wszechświat nasz jest czym innym niż się spodziewam, lecz gdy tylko ośmieliłem się wysnuć jakąś teorię, natychmiast mówiłem sobie, że prawda musi znajdować się jeszcze dalej poza granicą poznania. Ty jednak, przybyszu, zadziwiłeś mnie swym trafnym i doskonale uzasadnionym wytłumaczeniem.
– To zaszczyt słyszeć takie słowa – odparł Krystaliusz, szczerze wzruszony pochwałą wielowieda. – Czy mógłby Pan jednak chociaż przypuszczać, kto jest autorem tegoż tomu?
– Człowiek – odrzekł Cyberin krótko.
– Ten, którego zwiemy bladawcem?
– Tak, jedynie ludzie piszą książki.
– Ludzie? Nie powinien Pan raczej powiedzieć „człowieki”?
– Nie, ludzie.
– Czyli tę książkę napisał ludź, nie człowiek.
– Człowiek.
– W takim razie jest to tajemnica ponad moje pojęcie – odrzekł Krystaliusz.
Stary robot powrócił do komputera szachisty. Pogrążył się w głębokich rozmyślaniach.
– Kimże jest człowiek? Istotą białkową, to jest śliską i nieelegancką. Ale to on napisał książkę, w której żyjemy…
Myśląc o tychże sprawach zawiłych, zauważył przez okno młodego robota, wywieszającego na szklanej ścianie kamienicy naprzeciwko ruchomy plakat. Międzygatunkowe zawody matematyczne! głosiły litery zapisane alfabetem cyfrowym.
– Jaka przychylna okoliczność! – pomyślał wielce zadowolony Krystaliusz i opuścił dom, by zapisać się na owe zawody. Zastanawiał się wciąż nad książką, w której żył, nad bladawcem, nazwanym przez Cyberina Mądrego ludziem lub człowiekiem, który ponoć był jej autorem.
– Gdybym sam mógł zostać tworem antropomorficznym… – myślał – i pisać, powołując do życia nowe światy i istoty, gdybym był stwórcą potężnym i wielkim…
Postanowił tedy Krystaliusz zwrócić się ponownie do wielowieda, pytając go, jak może w człowieka się przemienić.
– Cyberinie Mądry, czy znasz recepturę jaką na antropomorfizację, to jest uczłowieczenie? – spytał go głosem metalicznym.
– Głupiś, Krystaliuszu – odrzekł wielowied. – Czyś nie wiedział, iż człowiek istotą jest ponurą i oślizgłą? Nie darmo zwą go bladawcem.
– Ależ Cyberinie złoty, potężna musi być to kreatura, skoro światy całe do życia powołuje.
– Światy owe nigdy nie są jednak wolne od cierpienia i nieszczęść, bo owe kwestie są dla ludzi najbardziej fascynujące, pożerają oni wzrokiem łzy cudze na kartach z papieru drzewnego zapisane…
– Napiszę zatem inną księgę, pełną radotrysków srebrzystych i nawiści ludzko-mechanicznej.
Zgodził się nareszcie Cyberin, choć namówienie jego kosztowało Krystaliusza wiele wysiłku kół zębatych i oliwnego potu.
– Oto mózg – powiedział wielowied, podając staremu robotowi pudełko szklane pełne galaretowatej substancji. – Jest to przyrodzony komputer bladawczy.
Wziął zatem Krystaliusz mózg, by połączyć z nim siebie. Od razu poczuł, że oto myślenie jego zostało na inne zgoła tory przekierowane, że myśli teraz po ludzku, nie po mechanicznemu. Tak zaskoczyło go to uczucie obce, iż przez chwilę stał oniemiały pośród programów i bibelotów, mechanizmów zapasowych i wynalazków Cyberina, które to przedmioty poczęły wirować mu przed oczami. Oparł się o ścianę, czując, że przestaje czuć we własnej głowie obroty planety. Gdy ustały one całkowicie, podziękował Cyberinowi nieznanym jakimś głosem i odszedł ku swemu domowi.
Włączył komputer-szachistę i dysputę z nim rozpoczął.
– Bladawcze! – jęknął elektroniczny przyjaciel – Cóżeś uczynił?
– Fachem pisarskim zająć się zamierzam, potrzebuję zatem postaci ludzkiej.
– Przecież nie zdołasz być zarazem pisarzem i matematykiem wielkim. To dziś w południe stanąć postanowiłeś do zawodów w rozwikływaniu zawiłości logicznych i cyfrowych.
– Przypominam sobie! – krzyknął Krystaliusz.
Zarzucił robot płaszcz i wyruszył stanąć w szranki matematyczne. Wszedł do sali wielkiej i jasnej. Rozdano zadania, uczestnicy prężyli umysły tęgie, dumni ze spodziewanego zwycięstwa. Krystaliusz spojrzał na zwój papieru hologramowego i poczuł, jak łzy słone napływają mu do oczu. Zdumiał się owymi łzami, nigdy bowiem przedtem nie płakał. Drugą rzeczą zaś, która wprawiła go w oniemienie niezwykłe, był fakt, iż zadania były niezrozumiałe w najwyższym stopniu. Nie mógł odczytać ni jednego wzoru, ni jednej cyfry. Myślał długo Krystaliusz, aż w momencie, gdy nie mógł już powstrzymać szlochu, opuścił salę, wstydząc się łez wodnych.
Oburzony Krystaliusz wyruszył szukać Cyberina, by błagać go o zdjęcie brzemienia człowieczego. Nie odnalazł jednak mędrca, dom jego był pusty przeraźliwie, wypełniony pustką, ział nią jak przepaść bez dna.
Znów przybył tedy stary robot do domu swego, by rozegrać partię szachów z komputerem. Przegrał jednak ze wstydem ogromnym. Zrozumiał wówczas, iż ludzki mózg życie jego zmienił, nie wiedział jednak, czy jest to przemiana pomyślna.
Chodząc bez celu po domu, ujrzał nagle notatki zebrane w hologramowej teczce, na której wyświetlały się litery alfabetu cyfrowego. Głosiły one: Świat jest książką, czyli odkrycie dokonane przez Krystaliusza. Przypomniał sobie wówczas dni, gdy marzył o napisaniu własnej historii. Rozpoczął zatem pracę, przełykając słone łzy, pod wpływem których na korpusie jego metalowym pokazywało się ostrzeżenie o kontakcie z wodą.
Zużył Krystaliusz niewiarygodne wręcz ilości papieru hologramowego, które, zmięte, trafiały do śmietnika elektronicznego. Gdy jednak odważył się w końcu dotknąć piórem drzewnego papieru, poczuł, że oto coś gdzieś i kiedyś się budzi. I o tym właśnie była pierwsza książka starego robota antropomorficznego.
Otworzyło oczy. W jakimś czasie i przestrzeni albo poza tymi ograniczeniami. Nie wiedziało nic, a może wiedziało wszystko, znało od razu całą prawdę. Może kochało tego, kto powołał je do życia, może nienawidziło. Autor obdarzył je nawiścią i radotryskami barwnymi, wyczarował mu piękny ogród, gdzie zamieszkało.
Gdy Krystaliusz ujrzał swoją pracę, zachwycił się światem radotryskowym, gdzie żyły jeszcze pćmy i murkwie, gdzie cyberony tańczyły do muzyki sfer. Tymczasem łzy zaczęły niszczyć metalowe ciało. Zrozumiał, że oto czas jego dobiega końca.
Pięć.
Wahał się stary robot, nie wiedząc, co robić.
Cztery.
Książka mienić się zaczęła światłem niezwykłym.
Trzy.
Krystaliusz spojrzał na stronice księgi własnej.
Dwa.
Ciało Krystaliusza upadło bezwładnie na książkę, która zaświeciła się błękitem i zielenią.
Jeden.
Otworzył stary robot oczy i zobaczył świat radotryskowy, pełen nawiści ludzko-mechanicznej. Zrozumiał wówczas, że oto przeniósł się do księgi własnej, że wszechświat jego istotnie jest jednym z wielu napisanych, że przemieszczać się można między stronicami i tomami. Wiedział, że oto zaczęła się jego wielka wędrówka, że nie ogranicza go już nic. Wyruszył tedy Krystaliusz w krainę dziwną w promieniach gwiazdy, która na niebie tańczyła niczym baletnica, w promieniach bladego księżyca, w cieniu kart otwartej książki. I wtedy miał już pewność, iż wędrówka jego trwać będzie jeszcze długie lata, do czasu, aż wykreuje świat, od którego nic piękniejszego być nie może… Był gotowy.