Natalia Kiebała
Starzy uczeni powtarzali, że wszystko co widzimy jest symbolem czegoś i nic nie zostało stworzone bez znaczenia. Tak, jak uranowe góry na planecie, które symbolizują zagrożenie, rtęciowa rzeka – pomyślność, a gwiazdy na niebie – ilość niewynalezionych wynalazków. Cała ta wiedza została zebrana w Wielkiej Księdze Galaktyki, podzielonej na dwa rozdziały „Ziemia” oraz „Niebo”. Jest ona głównym źródłem informacji dla mieszkańców pięciu planet. Istotom intelektualnym od zawsze najbardziej podobały się gwiazdy. Były najpiękniejsze z całego nocnego nieba, połyskiwały milionem kolorów i było ich tak dużo, że każdy mógłby jedną mieć. Tak bardzo upodobały im się te ciała niebieskie, aż wśród planet zrodziła się legenda, że ten, który posiądzie wszystkie wynalazki, a tym samym zgasi wszystkie gwiazdy, będzie niezwyciężony. W ten sposób między pięcioma królestwami – Superbian, Avaritian, Invidian, Irów i Acedian – zawitała waśń i zrodziła się spora rywalizacja, w której dopuszczalne były zagrania nawet najbardziej niegodziwe. Wielokrotnie wysyłano najlepszych i najodważniejszych elektrycerzy, aby wykradli wynalazki z innej planety i przybyli ze zdobyczą do ojczyzny, o wielu z nich słuch zaginął. Konstruktorzy, inżynierowie i astronomowie stali się jednymi z najważniejszych osobistości na większości planet.
Superbia była największą planetą, położoną najbliżej Pomarańczowego Karła, który leżał w centrum galaktyki. Królestwem Superbian rządził Wielki Elektrokról Elektrycyz V, który był pewny swojej wygranej w rywalizacji. Taktyka jego działania polegała na zgromadzeniu najlepszych z najlepszych konstruktorów w królestwie i zamknięciu ich w jednej z komnat swojego zamku, aby razem główkowali nad nowymi wynalazkami. Po każdej skonstruowanej maszynie mogli wyjść z komnaty na jeden dzień, a potem znów do niej wrócić i tworzyć dalej, i tak w kółko, dopóki nie zgaśnie ostatnia gwiazda na nocnym niebie. W czasie, kiedy konstruktorzy pracowali w pocie czoła na swoją wolność, którą bezprawnie im zabrano, król Elektrycyz całe dnie przeglądał się w dużym, okrągłym zwierciadle w sali tronowej, wzdychając nad swoją doskonałością. Uważał bowiem, że Superbia była najlepszą planetą w galaktyce władaną przez niezrównanego, wybitnego i perfekcyjnego króla, z którą nikt nie mógł się równać. Była ona przecież największa i położona najbliżej centrum. Ponadto planeta słynęła z rzeki płynącej rtęci, która rozciągała się po całym królestwie, a według Wielkiej Księgi Galaktyki zwiastowało to pomyślność. Wielki Elektrokról tak bardzo ukochał swoją władzę i siebie samego, że przegapił moment, w którym konstruktorzy postanowili się zbuntować przeciwko niemu i zamiast budować maszyny, stworzyli Kosmojada – bombę, tworzącą czarną dziurę, która miała wchłonąć cały zamek. Kosmojad musiał być głosowo aktywowany przez samego króla słowem, którego używa najczęściej i to wówczas, gdy konstruktorzy będą korzystać z ich jednodniowej przerwy. Jednak czarne dziury są bardzo łakome i zamiast wchłonąć sam zamek, cała planeta Superbia obróciła się w nicość za sprawą prostego zdania: „Ja jestem najlepszy!”.
Avaritia, zwana też Złotą Planetą, była drugą planetą w kolejności od Pomarańczowego Karła. Swoją drugą nazwę zawdzięcza nie tylko żółtawemu kolorowi, ale także siedmiu złotym wzgórzom, które są symbolem bogactwa i na nich mieścił się zamek królów. Władzę nad Avaritianami przejął po swoim ojcu ( Autoniuszu Dobrym) Aucjusz. Król po prawie 250 latach postanowił przekazać władzę dalej, chcąc zaznać spokoju na królewskiej emeryturze. Kraj za panowania Autoniusza był szczęśliwym miejscem, w którym nigdy niczego nie brakowało, niestety po jego odejściu zapanowała bieda i głód wśród mieszkańców. Król Aucjusz nakazał płacenie wysokich danin w złocie, a ten, kto nie wypełni obowiązku, będzie wtrącany do jednego z siedmiu lochów ulokowanych we wzgórzach. Młody władca nad życie kochał złoto. Lubił, poza tym wszystko, co było wartościowe. W tym czasie cenne były wynalazki, dlatego chciał je wszystkie mieć w swoim pałacu. W królestwie ogłoszono, że ten, kto przyniesie do zamku wynalazek, zostanie sowicie wynagrodzony złotem. Król jednak nie miał zamiaru spełnić obietnicy. Wkrótce do zamku zaczęły napływać nowe maszyny, lecz złota ze skarbca nie ubywało. Na dworze królewskim pojawił się kolejny konstruktor ze swoją maszyną pogodową. Zachwycony król zabrał ją od razu do skarbca, lecz wynalazek, który miał przepowiadać pogodę okazał się być elektrosmokiem pożerającym złoto! Tak więc cały zamek został zjedzony, razem ze wzgórzami, a poddani zamiast skąpego króla, mają głodnego smoka.
Acedianie, zamieszkujący Acedię – najzimniejszą planetę, znajdującą się na ostatniej, piątej orbicie, nie mieli króla, władcy ani prezydenta. Żyli wolni, nieograniczeni zakazami, nakazami i ustawami, nie pracowali, mieli wszystko, dlatego nie musieli nic robić. Byli humanoidalnymi robotami, więc jedyne o co dbali to nieprzegrzanie się i niestopienie lodowej planety oraz niewpadnięcie do morza ciekłego tlenu, oznaczającego spokój. Kiedy po galaktyce rozeszła się legenda, każdy z mieszkańców zaczął rozmyślać nad tym, jak zdobyć wszystkie wynalazki i przy tym nie napracować się za wiele. A kiedy tak rozmyślali zapomnieli o trzech zasadach, jakich mieli się trzymać i niefortunnie jedni powpadali do morza i się spalili, drudzy przepalili sobie obwody, jeszcze inni, rozpaleni myślami, stopili Acedię na wylot, a ta rozpadła się na nie wiadomo ile lodowych kawałków, które teraz latają w kosmosie w postaci komet i raz na kilkaset lat odwiedzają Pomarańczowego Karła, by polecieć dalej i zwiedzać zakątki wszechświata.
Czwartą orbitę zajmowała planeta Ira, którą rządziła królowa Cyberika II Groźna. Była to osobistość mężna, odważna i nieustraszona. Wszystkie jej kampanie wojenne kończyły się powodzeniem. Królestwo to miało świetną armię elektrycerzy, która nie dość, że była doskonale wyszkolona, to jeszcze dobrze wyposażona. Każdy mieszkaniec był zobowiązany do pełnienia służby wojskowej, aby zawsze być gotowym na oblężenie. Jednak nadszedł kres jej rządów i musiała wybrać swojego następcę spośród jej dwojga bliźniaczych dzieci – Cybera i Cyberindy. Oboje marzyli o przejęciu władzy po matce i przyniesieniu planecie świetności. Mieszkańcy planety podzielili się na dwa obozy: zwolenników Cybera i zwolenników Cyberindy. Dlatego, kiedy królowa włożyła rubinową koronę na głowę jej córki, połowa ludu była niezadowolona wyborem ich pani. Wściekłość, jaka wybuchła w Cyberze nakazała mu sprzeciwić się decyzji matki, dlatego wypowiedział wojnę swojej siostrze. W ten sposób chciał rozstrzygnąć, kto zasługuje na tron królewski i rubinową koronę, ale też kto jest lepszym strategiem. Nowa królowa – Cyberinda Czerwona rozzłoszczona czynami brata, niewiele myśląc, zebrała wojsko, które jak się okazało było niekompletne, gdyż część przeszła na stronę „wroga”. Przywdziała zbroję i nie czekając ani chwili ruszyła na tereny u podnóża wielkiego węglowego wulkanu, gdzie miała stawić czoła krnąbrnemu bratu. On wraz ze swoimi elektrycerzami już jej wyczekiwał i przygotowywał się do starcia, które wkrótce nadeszło. Wojna trwa już 200 lat i jej końca nie widać. Królestwo i jego mieszkańcy cierpią niedolę z powodu gniewu rodzeństwa, które rozgrywa się u podnóża wielkiego węglowego wulkanu, oznaczającego niezgodę.
Między dwoma pasami planetoid, na 3 orbicie krążyła najmniejsza spośród pięciu planet – Invidia, którą można przejść dookoła trzema małymi krokami. Invidianom, będącym wielkości pięciu ziarenek kwarcowego piasku, żyło się dobrze na ich planecie-państwie. Mądry władca Kosmiusz robił, co mógł, aby zapewnić im ochronę, ponieważ jedną trzecią ich planety zajmowały uranowe góry, które wieszczyły zagrożenie. Invidianie byli tak mali, że z łatwością każdy mógł ich pokonać, dlatego żyli w ciągłym strachu. Władca chciał zdobyć wszystkie wynalazki, aby jego poddani byli bezpieczni na zawsze i potrafili sobie poradzić, nawet kiedy jego zabraknie. Stary wódz, oddając władzę proponował zawsze swojego kandydata Radzie Siedmiu, a ona w imieniu całego ludu akceptowała go lub nie. Jednakże Kosmiusz nie wiedział, jak wytypować swojego następcę i w tym celu ogłosił w państwie konkurs na najlepszy wynalazek. Mali mieszkańcy-konstruktorzy zaczęli konstruować rozmaite maszyny, nie tylko dlatego, że chcieli przejąć władzę na planecie-państwie, ale też aby wyrwać się z sideł strachu o własne życie. Z dnia na dzień coraz więcej gwiazd gasło, lecz żaden z konstruktorów nie zasługiwał na tron. Pewnej gwiaździstej nocy w siedzibie Kosmiusza pojawił się konstruktor imieniem Gwazdomit. Postawił ołowiane pudło z rzędami kolorowych diod, guzików oraz lamp i pokłonił się zamaszyście przed władcą, mówiąc:
– Panie znakomity, przychodzę tutaj, aby zaprezentować ci mój najnowszy wynalazek, który odwróci bieg całej gwiezdnej rywalizacji. Pozwól, że przedstawię moją maszynę, która raz na pięć świetlnych jednostek tworzy wynalazki!
– Jeśli to co mówisz, jest prawdą, nasza planeta będzie niezwyciężona. Pokaż mi, co potrafi – odparł król.
Konstruktor wcisnął guzik, a maszyna zabrzęczała, zaszumiała i wyrzuciła z siebie sześcienną kostkę z ekranem.
– Co to jest? – zapytał zafascynowany Kosmiusz.
– Nie wiem, ale to musi być wynalazkiem.
Nazajutrz na planecie-państwie rozniosła się radosna wieść, że władca wybrał swojego następcę i został on zaakceptowany przez Radę. Lecz nie wszystkim poddanym podobał się nowy król. Gacjan zwany też Mistrzem, uważał, że to jemu należy się panowanie. Bowiem stworzył on najwięcej wynalazków, a jednak król go nie docenił. W drodze zemsty zakradł się on do siedziby wodza i poodkręcał lampy w maszynie tworzącej wynalazki. Liczył na to, że Kosmiusz oddali Gwazdomita i ogłosi Gacjana swoim następcą. Jednak tak się nie stało, ponieważ maszyna wynalazków, zamiast tworzyć wynalazki, zaczęła formować tytanowe potwory, które były tak ciężkie, że planeta się pod nimi zapadała. W konsekwencji wypadła ze swojej trzeciej orbity i roztrzaskała się na trzy kawałki, które krążą teraz jako małe planetoidy.
Jak widać gwiazdy na nocnym niebie świecą po dziś dzień i tylko czekają, aż ktoś w końcu je zgasi. Nie wiadomo czy ten, kto to zrobi, będzie miał dobre intencje wobec wszechświata, ale komety na razie nie mówią nic o końcu albo po prostu chcą zachować milczenie. Jak na razie pozostaje nam tylko liczyć gwiazdy na niebie i wypowiadać życzenia, kiedy któraś z nich spada.