Invicta

Natalia Porębska

Planeta Invicta znajdowała się najdalej od Ziemi. Podróż na nią była przedmiotem westchnień i marzeń mieszkańców pozostałych planet. Każdy chciał, choć raz w życiu wybrać się w tą ekscentryczną podróż. Każdy chciał tak po prostu zmienić swoje życie… na lepsze.

            Takie marzenia miał też Piotruś. Odkąd pamiętam przesiadywał na balkonie, a jego smutne, duże, niebieskie oczy wciąż wpatrywały się w niebo. Nie miał kolegów, bo większość swego dzieciństwa spędził w szpitalnych salach. Mimo usilnych starań jego rodziców
i lekarzy nie było poprawy. Maleńkie życie nikło z dnia na dzień. Nie było lekarstwa… Nie było nadziei…

            Chociaż…? Przecież wszyscy podobno słyszeli o cudownej planecie. Nie mówiono
o tym głośno, ale gdzieś tam, w kuluarach szpitalnych korytarzy szeptano o podróżach, które jakby za dotknięciem różdżki zmieniały ludzkie życie. Jedynym warunkiem była wiara w cud uzdrowienia.

            Mama Piotrusia dowiedziała się, że jedyna droga na tajemniczą planetę prowadzi przez szpitalną windę. Długo biła się z myślami czy aby na pewno jest taki świat, czy aby na pewno istnieje legendarna planeta, czy aby na pewno ta podróż jest bezpieczna…

Tego dnia Piotruś jak zwykle siedział w swym wózku na balkonie wychodzącym ze szpitalnej sali i patrzył w niebo.

– Mamusiu spróbujmy… przecież nie mamy innej nadziei… – wyszeptał nieśmiało.

– Naprawdę jesteś na to gotowy? – spytała mama patrząc na niego załzawionym oczami.

– Tak jestem. – odparł stanowczo.

Następnego poranka spakowała kilka rzeczy. Przeniosła chłopca z łóżka na wózek. Nie było to nic dziwnego czy wyjątkowego. Robiła to przecież setki razy. Otworzyła drzwi sali i pchając wózek pojechała wzdłuż długiego korytarza. Starała się nie myśleć o tym, co się za chwilę stanie. Korytarz wydawał się nie mieć końca.

– Może jednak zawróćmy? – zapytała mama.

– Nie, nie! Chcę. Na pewno chcę!!! – odparł chłopiec.

            Piotruś nawet nie zauważył kiedy znalazł się w tej windzie… Nagle drzwi zamknęły się. Mama została po drugiej stronie.

– Mamo! Mamo! – chłopca ogarnął strach… Z przerażeniem w oczach wcisnął guzik
z napisem „poziom -5” i … stało się! Winda ruszyła. Gdy po chwili otworzyły się drzwi był już na maleńkim lotnisku. Na pasie startowym stał jeden malutki statek. Wyglądał tak jakby na niego właśnie czekał. Pan z obsługi zawiózł go do pomieszczenia, w którym pomógł mu się przebrać w gruby skafander.. Po chwili siedział już w środku kosmicznego pojazdu. Otworzyła się malutka brama i statek cichutko zaczął unosić się w jej kierunku… Właśnie zaczęła się podróż – podróż Piotrusia po lepsze życie…

Invicta była niewielką asteroidą. Na co dzień mieszkały tam tylko robotoglaciasy. Istoty te były jedynymi, które na co dzień mogły wytrzymać mroźny klimat tam panujący. Temperatura osiągała -40stopni. Było zimno, bardzo zimno. Duża odległość od Słońca sprawiała, że planeta gubiła się w ciemnościach kosmosu. Jedynie światła latarek przylatujących tu z daleka odbijały się od lodowych skał. Wówczas można było podziwiać jak zakamarki i pofałdowania utworzone w lodzie załamują światło i dają lekko srebrzyste refleksy. Ale nie to było przecież celem licznych odwiedzin planety. Invicta słynęła przede wszystkim z potężnych lodowych fabryk. Wykute w lodzie przypominały niekończące się labirynty. Przez długie korytarze wchodziło się do niewielkich sal, w których za lodowymi ladami robotoglaciasy venditorzy obsługiwali przybyłych klientów. Z tyłu, za salami sprzedaży, w dużo większych lodowych komnatach stały 2 maszyny. Obie były bardzo podobne do siebie. W sumie to wyglądały jak dwa identyczne lodowe pudełka. Na ich ścianie wisiała duża rozdzielnia pełna małych przycisków. A z przodu wychodziła z nich jakby lodowa rurka. Jedna produkowała lody zdrowia a druga lody bogactwa. Obsługiwali je robotoglaciasy effectrix. Wyglądali trochę jak lodowe konstrukcje. Niby roboty, ale zamiast
z metalowych części i kabli zbudowane były z kryształków lodu. Ich kryształowe szczypce sprytnie wciskały liczne guziki na rozdzielniach maszyn.  Były tak czyste, że aż przeźroczyste. Czasami wtapiały się w obraz lodowych ścian i w ogóle nie było ich widać.
A jednak nieustannie roboty te pracowały, produkowały lody… upragnione, wymarzone i tak bardzo pożądane przez istoty nawet na najbardziej odległych galaktykach.

            Ktoś kiedyś powiedział, że Invicta i te roboty, i te maszyny to coś najwspanialszego co mogłoby się dla wszechświata przydarzyć. Kolejki przed lodowymi ladami nigdy nie miały końca. W skafandrach przeciwodmrożeniowych, zakryci od stóp do głów, mali, młodzi, starsi i całkiem starzy stali w kolejce po lepsze życie.

            Statek wylądował na planecie. Otworzyły się drzwi. Piotruś w tym wielkim skafandrze ledwo mieścił się w wózku. Jego serce mocno zabiło a spod wielkiego kasku po policzku spłynęła łza.

– Piotrek nie płacz, bo ci łzy zamarzną – powiedział jeden z robotoglaciasów i w wielkiej rękawicy, na znak, że wszystko będzie dobrze, niezgrabnie pokazał kciuk do góry.

            Ze  względu na niską temperaturę wózek wymieniono na coś w rodzaju lodowych sań. Dwaj robotoglaciasi pomogli przesadzić Piotrusia na sanie i ruszyli w kierunku labiryntu.

Wokół panował półmrok. Droga bardzo się dłużyła… Ciemności rozjaśniały tylko małe latarki. Tu i ówdzie było widać strugi różnobarwnych światełek. To był znak, że nie tylko oni odbywają taką podróż. Wokół mnóstwo istnień podążało po swoje spełnienie marzeń. Jedni marzyli o bogactwie, lepszej willi z basenem, lepszym aucie, lepszych ciuchach… Ci odbijali na prawo i szukali wejścia z napisem „DIVITAE”.

Inni marzyli tylko o tym, by po prostu być zdrowym… Ci kierowali się na ścieżkę po lewej stronie. Podróż zmęczyła już chłopca więc co jakiś czas przymykał oczy. Emocje, które nim targały nie dały mu jednak zasnąć…

– Jest, jest, jest!!! – zawołał Piotruś gdy w oddali zobaczył wielką kryształową bramę.

Nie przeszkadzało mu wcale, że jeszcze musi poczekać, że przed nim jeszcze wielu ludzi. Mijały sekundy, minuty, godziny…. Powoli przesuwali się do przodu. Z każdym metrem coraz wyraźniej było widać napis „SANITAS”. Piotruś wiedział jedno: spełnia się jego najważniejsze marzenie. Jeszcze chwilę, malutką chwileczkę… I oto znalazł się przed ladą.
W tym pomieszczeniu było bardzo jasno. Kryształki lodu rozświetlały komnatę a małe iskierki migotały niby światełka na świątecznej choince.  Robotoglacias venditor popatrzył na Piotrusia i zapytał:

– Masz dużo wiary, by zapłacić?

– Tak, tak bardzo dużo, na pewno wystarczy – donośnym głosem odpowiedział Piotruś.

– Pamiętaj, że to od tego zależy czy nasze lody okażą się skutecznym lekarstwem na twoją chorobę – dodał robotoglacias i podał chłopcu 2 gałki.

Chłopczyk chwycił niezgrabnie grubymi rękawicami kubek z lodami i z pomocą innego robotoglciasa przeniósł się do sali obok. Tam zdjął kask i łapczywie lizał, a czasami nawet gryzł. Szybko połykał duże kawałki życiodajnego deseru. Jeszcze i jeszcze… Koniec. Teraz będzie już dobrze. Czekał… ale nic się nie zadziało. Po chwili poczuł, że jego powieki staja się bardzo ciężkie, że jego serce wolniej bije, że po prostu zasypia…

            Gdy otworzył oczy leżał na szpitalnym łóżku, w od dawna znajomej sobie sali. Obok, na krześle siedziała mama…

– Dzień dobry synku – powiedziała  i pogłaskała go po głowie.

– Mamo, mamo! Miałem piękny sen! Byłem na planecie Invicta i dostałem lepsze życie! – krzyczał.

– Spokojnie synku, spokojnie. To tylko sen, sen – powtarzała mama próbując stłumić emocje syna.

            Nagle Piotruś zerwał się i usiadł na łóżku. Powoli spuścił nogi… Stanął na podłodze… Podparł się o oparcie krzesła i wstał… Po chwili zrobił maleńki kroczek, potem jeszcze jeden i jeszcze jeden i następny….

– Ja chodzę mamo! Ja chodzę! Ja chodzę! – powtarzał ciągle, jakby sam nie wierzył w to co się stało.

Mama patrzyła i milczała… Milczała i … płakała ze szczęścia. Po chwili cichutko wyłkała:

– To cud…

            Być może gdzieś tam daleko jest taka planeta. Być może jest jeszcze ktoś, kto tak jak Piotruś marzy o podróży na Invictę. Być może żyją tam robotogliacjasi i nieustannie produkują lody zdrowia i bogactwa…

            A być może wystarczy mocno wierzyć. Tak mocno, by wiara ta mogła zdziałać cuda…

Może warto poszukać tej tajemniczej windy, bo tak naprawdę tylko ten kto do niej wsiądzie będzie mógł się przekonać czy Invicta istnieje naprawdę.