Agata Pikoń
Żył raz król Googler II, który świata poza cybersportem nie widział. Rywalizacja stanowiła prawdziwą treść jego życia. Sam w niej nie uczestniczył, za to delektował się walką innych. Obserwował, zachęcał, nagradzał. Planeta Komprekreacja, którą zarządzał, wręcz owładnięta była duchem współzawodnictwa. Zamieszkujący ją Sportoidzi, chcąc przypochlebić się swojemu władcy, całą energię oraz pamięć operacyjną poświęcali konkurowaniu, tak że często przegrzewały im się procesory i eliminowała ich infokontuzja.
Na tej pasji Googlera II cierpiało jednak królestwo Sportoidów. Króla tak naprawdę wcale nie interesowało sprawowanie realnej władzy. W rzeczywistości, decyzje w monarchii podejmowało najbliższe grono otaczających miłościwie panującego suwerena dworzan – prezobotów. Tych ostatnich niepokoił fakt, że król nie miał żadnego następcy. Prezoboci marzyli o przejęciu władzy po Googlerze, ale jednocześnie obawiali się tego, gdyż wiedzieli, że inni nigdy się na to dobrowolnie nie zgodzą. Królowi ta sytuacja bardzo odpowiadała, bo mógł obserwować wewnętrzną rywalizację pomiędzy prezobotami o jego względy i łaski.
Najważniejszym obiektem w królestwie był ogromny stadion zwany przez Sportoidów Cyberareną. W żadnej galaktyce czegoś podobnego nie stworzono. To właśnie tam odbywały się najważniejsze zawody pomiędzy specjalnie przygotowywanymi i trenowanymi w tym celu cybersportsmenami. To tam Gooogler II dekorował cybergłowy zwycięzców wieńcem ze stu pulsujących elektronicznych diod. Każda miała inny kolor, lecz od wszystkich bił jednakowy blask. Dumni triumfatorzy chodzili w nich później szerokimi ulicami Infolimpii, stolicy Sportoidów i zatrzymywali się przy ciekłokrystalicznych fontannach, pozując do gigacyfrowych zdjęć ze swoimi wielbicielami.
Jednak na Komprekreacji narastał kryzys. Prezoboci namawiali Googlera II, aby wyznaczył, kto obejmie po nim schedę. Król jednak do tego się nie palił. Oprócz rywalizacji bardzo, a raczej bardziej kochał samą władzę, jak prawie każdy panujący król. Z nikim też nie zamierzał się nią dzielić. Jednak najmądrzejszy spośród przezobotów, Appler, zdołał namówić panującego do pomysłu, który wydał się królowi niezmiernie interesujący:
– Wasza Cybernetyczna Wysokość – cicho zagaił Appler. – Jesteś największym adoratorem a zarazem mecenasem cybersportu w całym, znanym nam wszechświecie. My, twoi poddani, wiemy też, że nigdzie nie ma lepszych cypersportsmenów niż w twoim królestwie. Podobnie jak cybertrenerów.
– Nie sposób się z tobą nie zgodzić – odparł spokojnie Googler II.
– Dlatego też – kontynuował dalej swoją myśl Appler – zorganizuj, Najjaśniejszy Panie, wielkie międzygalaktyczne cyberigrzyska. Tutaj, na naszej planecie i na naszej Cyberarenie. Niech przylecą najlepsi z najlepszych cybersportsmenów z ich cybertrenerami i cyberfanami.
– Niezły pomysł – stwierdził rozpostarty w plazmowym fotelu i coraz bardziej zaciekawiony rozmową król.
– Jednakże rywalizacji trzeba dodać smaku, aby była jeszcze bardziej emocjonująca – dodał Appler.
– Jak chcesz to zrobić? – Googler spojrzał na doradcę swoimi bystrymi oczami wykonanymi z krwistoczerwonych rubinów, połączonych ze sobą bezprzewodowo.
– W bardzo prosty sposób – odrzekł dworzanin. – Ogłosimy, że jeśli zwycięzca będzie pochodził z innej planety, wtedy w nagrodę otrzyma twoje królestwo.
– Co!!! – zakrzyknął poruszony do żywego król. – Chcesz kupczyć moim królestwem?!
– Nic podobnego, Najjaśniejszy Panie – szybko odpowiedział mocno przestraszony gwałtowną reakcją króla Appler. – Zwycięzca otrzymałby tron dopiero po twoim odejściu. Przecież i tak nie masz żadnego dziedzica korony, a poza tym nikt nie jest w stanie wygrać z naszymi cybersportsmenami.
– Tak, to brzmi przekonująco – uspokoił się Googler II.
W taki oto sposób planeta Sportoidów stała się gospodarzem I Olimpoturnieju Galaktyk. Dworzanie superszybkimi statkami kosmicznymi dowieźli zaproszenia do najdalszych gwiazd. Ustalono termin igrzysk za 4444 lata po to, aby potencjalni uczestnicy mogli się do nich przygotować. Googler II nie żałował środków i sięgnął szczodrze do swojego wypełnionego po brzegi skarbca. Rozbudowano Cyberarenę, przygotowano gigantyczne lądowisko dla statków powietrznych, wzniesiono kryształowy pałac wyposażony w megakomputery i wyłożony szlachetnymi kamieniami, gdzie mieli zamieszkać cybersportsmeni. Wszyscy Sportoidzi zostali zaangażowani w olimpoturniejowe przygotowania. Prace szły pełną parą.
Termin rozpoczęcia igrzysk szybko się zbliżał. Gdy pozostało do otwarcia tylko 257 dni, Googler II osobiście wytypował reprezentację swojej planety w każdej dyscyplinie, a było ich dziesięć. Na końcu miała się odbyć decydująca walka dwóch zakutych w czarne pancerze gigantów z kopiami, mieczami i toporami, szarżujących na siebie na gamingowych rumakach WiFi. Ona to miała ostatecznie rozstrzygnąć, kto zostanie czempionem Olimpoturnieju. Konstruktorzy króla długo tworzyli i dopracowywali cybersportsmena-giganta, który miał stoczyć decydujący pojedynek. Nazwali go Superknightem, zapożyczając drugą część nazwy z najpopularniejszego języka Bladawców, czyli istot z odległej planety zwanej Ziemią. Superknight potrafił zrobić dosłownie wszystko. Wyposażono go w cybermózg, który wykonywał miliony operacji na sekundę. Pomimo swojej ogromnej postury, był bardzo zwinny, a to dlatego, że zbudowano go z atomów niezwykle lekkich pierwiastków. Ćwiczył bez przerwy pod okiem 500 cybertrenerów osobiście wyselekcjonowanych przez Googlera II, którym za zwycięstwo Superknighta obiecano po 100 brylantowych pierścieni. Cybertrenerzy stawali na głowie, aby ich podopieczny miał wszystko na czas i opanował do perfekcji niezbędne do odniesienia zwycięstwa umiejętności.
Król powołał też specjalny zespół cyberbaronów złożony z przedstawicieli 205 gwiazd i planet, wywodzących się z 6 różnych galaktyk, aby pilnowali przestrzegania reguł. Zasady dotyczyły zakazu stosowania niedozwolonych technologii przy konstruowaniu cybersportsmenów, za co groziła natychmiastowa dyskwalifikacja. Na przykład nie wolno było stosować do ich tworzenia jakichkolwiek rozwiązań dotyczących wykorzystania sieci neuronowych. Powołano też komisję złożoną ze specjalnie przygotowanych robotów wyposażonych w sztuczną inteligencję, aby nadzorowały przebieg konkurencji i rozstrzygały na bieżąco, kto odniósł w nich zwycięstwo.
Wreszcie nadszedł moment otwarcia Olimpoturnieju. Na Cyberarenie pojawiły się setki robotów z całego znanego Sportoidom wszechświata. Szły w uporządkowanych grupach. Skomputeryzowane postaci sprawnie się przemieszczały, wydając niepowtarzalny chrzęst. Na specjalnie przygotowanych miejscach w szklanych ponumerowanych klatkach siedziały tysiące cyberfanów z 6 galaktyk. Wielu z nich trzymało ciekłokrystaliczne ekrany z cyfrowym konturem własnych planet i gwiazd. Na Cyberarenie robiło się coraz głośniej. Wreszcie wstał Googler II zajmujący miejsce w największej szklanej loży naszpikowanej najnowocześniejszą elektroniką. Zapadła grobowa wręcz cisza.
– Ogłaszam I Olimpoturniej Galaktyk za otwarty – przemówił król. – Zwycięzca zawodów otrzyma w darze planetę Sportoidów, po moim ustąpieniu jako aktualnie panującego monarchy, oraz supermedal z włókien polimerowych.
W odpowiedzi dał się słyszeć nieopisany zgrzyt oraz hałas wywołany przez uderzające o siebie części tysięcy zebranych tam robotów. Zaraz potem rozpoczęła się pierwsza konkurencja: rzut 12-tonową, topazową kulą wypełnioną helem i umieszczoną na tytanowym łańcuchu. Wygrał ją Superknight ku wielkiej uciesze wszystkich Sportoidów. Podobnie jak drugą, czyli skok nad laserowym drągiem. Potem nastąpiło jeszcze 7 innych cybersportowych starć, aż wreszcie roboty wchodzące w skład specjalnej komisji do nadzorowania konkurencji zebrały się razem, aby ustalić, kto będzie walczył w wielkim finale. Szybko okazało się, co nie było zresztą wielkim zaskoczeniem, że jednym z finalistów miał być Superknight. Jego przeciwnikiem został reprezentant gwiazdy o nazwie Universal. Nazywany był Autobłyskawicą, gdyż potrafił działać z podwójną prędkością światła. Powoli podszedł do gamingowego rumaka. Dosiadł go. Do ręki wziął świetlny miecz i takąż samą kopię. Cybernetyczna gawiedź zamarła z szeroko otwartymi infoustami, czyli miejscami na ultrafastpendrivy. Po chwili pojawił się też Superknight. Dostrzegalna była pewność jego ruchów. Wszedł powoli na swojego gamingowego rumaka. Ponownie przejmująca cisza zapadła na Cyberarenie, zaś cyberfani zastygli w oczekiwaniu. Król zaś był dziwnie spokojny.
Pierwszy ruszył Autobłyskawica. Trzymał kopię w miejscu usytuowanym obok wyłącznika bezpieczeństwa dla wszystkich jego obwodów. Z naprzeciwka gnał gamingowy rumak Superknighta. Dla zgromadzonych stało się jasne, że za kilka sekund wszystko się rozstrzygnie…
Gdy zbliżyli się na odległość kopii, Superknight uniósł nieco do góry swoją broń, przechylił się nagle na prawą stronę i obniżył swój hard-dyskowy korpus. Kopia Autobłyskawicy otarła się o jego niklowany pancerz z elektronowych płytek. W tym samym momencie kopia Superknighta trafiła przeciwnika w sam środek jego pancerza. Z ogromnym hukiem Autobłyskawica zwalił się na twarde podłoże wyłożone lśniącymi intensywną zielenią szmaragdami. Walka była zakończona.
Gdy ostatni goście opuszczali już w swoich statkach kosmicznych planetę Sportoidów, Googler II stał w otoczeniu prezobotów na płycie gigantycznego lądowiska.
– Stało się tak jak przewidywałem – Appler zagadnął swojego monarchę.
– Inaczej stać się nie mogło – odparł nieco sarkastycznie król Sportoidów.
– Jak to Najjaśniejszy Panie – zdziwił się Appler. – Autobłyskawica był świetnie przygotowany do zawodów. Mógł zwyciężyć nawet Superknighta.
– Nie mógł – krótko rzucił władca. – Nie miał właściwej kopii do walki.
Stojący z boku, ale słyszący całą rozmowę cyberbaron z planety Sportoidów wyjaśnił:
– Przeciwnik Superknighta miał nieaktywną broń. Jego oprogramowanie było troszkę przestarzałe – powiedział z nieukrywaną ironią w głosie.
Stojący obok nich Superknight wyglądał tak, jakby wyłączyły mu się wszystkie układy zasilania. Na Komprekreacji nie znano pojęcia fair play.